piątek, 14 listopada 2014

Zdobycz nr tysiąc pięćset

Dawno nie pisałam... Niestety czas nie jest z gumy, a mnie pochłonęły dwie rzeczy: kolorowe dziergane kwadraty i 900 nowych stron Olgi Tokarczuk. Na nic więcej już nie mam siły. Nawet meble chwilowo muszą poczekać. Skrzynka powoli się robi.
Jednak dziś kolejne rupiecie wpadły mi w ręce i bardzo chcę je pokazać. Wpadły mi w ręce w sposób, który lubię najbardziej. Przypadkiem, mimochodem uratowałam je od niechybnej śmierci na wysypisku albo w piecu.
Jadąc dziś do pracy, zauważyłam przy bramie jakiegoś domu wystawione śmiecie. Klasyczna wystawka :-) Spod plastikowych mebli, wiaderek z resztkami farby i połamanego dziecięcego łóżeczka wołały mnie dwa krzesełka. Nie mogłam się nie zatrzymać...


Takie Thonety made by Zakład w Radomsku, ale urocze. Drewno bez korników. Wystarczy porządnie oczyścić i potem już tylko, co farba na pędzel przyniesie. Ustawiam je w kolejce do roboty.

4 komentarze:

  1. taka zdobycz cieszy podwójnie (sic!)- mam podobne, też czekają w kolejce :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. O, to poczekam i zobaczę, co wymyślisz, bo ja na razie jakoś nie mam pomysłu.

    OdpowiedzUsuń
  3. ja mam pomysł - zrób z nich czarne, sceniczne, na wysoki połysk :)
    wiem wiem, nie pasują do klimatu pozostałych... ;)

    OdpowiedzUsuń